Ileż prawdy jest w słowach: Wszystko, co dobre, szybko się kończy. I jakże doskonale oddają one atmosferę, którą odczuliśmy na tegorocznym Kfasonie, czyli Krakowskim Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju, który odbył się już po raz trzeci.
Nasz wyjazd do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania. Kręcące się wszem i wobec wirusy czy zalążki przeziębienia, dawały się nam we znaki aż do piątkowej nocy. Lecz sobota rano przywitała nas jakże drożnymi nosami i brakiem stanów podgorączkowych. Nie było zatem na co czekać, tylko korzystać z zakupionych dzień wcześniej biletów i pędzić czym prędzej na dworzec. Swoją drogą, do pociągu wskoczyliśmy wraz z gwizdkiem konduktora, a nim na dobre rozsiedliśmy się w swych kajutach, pociąg ruszył z kopyta. Dwie godziny później byliśmy już w Krakowie.
Po kilkudziesięciu minutach bardzo przyjemnego spaceru dotarliśmy pod drzwi Arteteki, w której właśnie zaczynało się wydarzenie.
Ostatnie komentarze