Była to zima stulecia. Zmarznięty, udeptany śnieg skrzypiał pod naciskiem ciężkich butów, a wiatr bezlitośnie wypełniał płuca chłodnym powietrzem. I choć dzień należał do jednych z cieplejszych, to niebo już od dwóch godzin rozświetlały miliardy gwiazd oraz sierp lśniącego księżyca. Wraz z nadejściem nocy temperatura znacznie spadła.
Kroki człowieka, który właśnie wyłonił się z odmętów bezkresnego i tonącego w ciemności lasu, stawiane były bardzo powoli, ale systematycznie. Za czarną sylwetką ciągnęła się wiązka wydychanej przez mężczyznę pary, która zdawała się marznąć już w chwili kontaktu z panującym wokół ziąbem. Człowiek ów dostrzegł w końcu nadzieję na kres swej niekończącej się wędrówki. Uwierzył, że wreszcie zdoła się nieco ogrzać, zjeść, a także napić czegoś mocniejszego. W oddali majaczyły światła miasta.
Zbliżając się do karczmy, z której mimo zamkniętych drzwi i okiennic dało się słyszeć aktywnych biesiadników, podświadomie czuł na sobie ciepło, bijące z palącego się wewnątrz kominka. Stanął na stopniu i kiedy miał już nacisnąć klamkę, by wejść do środka, dostrzegł przybitą na drzwiach informację opatrzoną królewską pieczęcią.
– Dekret księcia Władysława – przeczytał na głos i splunął, wyrażając tym samym brak szacunku dla monarchy. Czytaj więcej
Ostatnie komentarze