IMAG0893Majstersztyk!

Trzeba przyznać, że fabularnie „Sztorm stulecia” Stephena Kinga to najznamienitsze cudo… Z naciskiem na fabularnie. Ale powiedzmy sobie szczerze, scenariusz, to przecież tylko scenariusz. Scenariusz nigdy nie będzie powieścią. I Boże broń, by się to kiedykolwiek miało zmienić, ale przeczytawszy twór Kinga z 1999 roku muszę przyznać, że najbardziej ubolewam nad tym, iż jest to tylko – jak informuje nas okładka – „Oryginalny scenariusz”, w czym wujek Stefan nie mógł pozwolić sobie na uwolnienie drzemiącego w sobie potencjału.

Książkę czyta się dość topornie… Zdarza się, że na jednej stronie zapoznajemy się z dwoma-trzema niepowiązanymi scenami, co nie pozwala nam się skupić na jednej konkretnej. Co chwilę przerzucani jesteśmy pomiędzy wieloma różnymi postaciami i sprawami, które dość często poprzedzane są szczegółowym opisem panującej wokół scenerii. Ale taki jest niestety urok scenariusza i, zabierając się za lekturę „Sztormu stulecia”, musicie mieć tego pełną świadomość, w przeciwnym wypadku zaserwuje Wam ona nieprzyjemny spacer po rozżarzonych węglach.

Muszę jednak zaznaczyć i powtórzyć to po raz kolejny, że fabuła powala na kolana. Osobiście jestem nią oczarowany. A mianowicie… Mieszkańcy wyspy Little Tall przygotowują się do nadejścia sztormu. Wszem i wobec rozchodzą się wieści, iż będzie to tytułowy sztorm stulecia. Nagle wśród wyspiarzy pojawia się tajemniczy gość, a wraz z nim fala przykrych wydarzeń, wśród których okrutne morderstwo to dopiero początek. Wkrótce dowiadujemy się, że jedynym warunkiem, aby nieproszony przybysz opuścił wyspę, jest oddanie mu tego, czego chce. Czego? Ten wątek jest właśnie najdziwniejszy? Gdyż mieszkańcy wyspy otrzymują odpowiedź na to pytanie dopiero po całej serii nieszczęśliwych zdarzeń, wtedy, kiedy nam, czytelnikom, zostaje raptem 30-40 stron do końca.

I teraz, powiem szczerze, spotkał mnie mały zawód. Miałem nadzieję na zgoła inny koniec niż mi zaserwowano. Kiedy w końcu dowiedziałem się czego owy przybysz oczekuje, ogarnęło mnie nieodparte wrażenie, że wiem, jak się to wszystko skończy. I wiecie co? Nie pomyliłem się. Otrzymałem dokładnie takie zakończenie, jakiego się spodziewałem, co spowodowało, że nie czuję się do końca usatysfakcjonowany. Wydawać by się mogło, że tak oczywiste zakończenie nie może wyjść spod pióra Stephena Kinga, a jednak… Buuu… Lecz cały czas podkreślam, że pomysł na fabułę, jest ideą najwyższych lotów 🙂

A teraz muszę się przyznać do czegoś, co dotychczas mi się jeszcze nie zdarzyło… kompletnie nie potrafię ocenić tej książki. Scenariusz na film – świetny, historia przedstawiona – fantastyczna, dialogi – cudo, tylko ta forma. Coś takiego chętnie przeczytałoby się w postaci powieści, a dostaliśmy wyzuty z emocji, zachowany w sztywnych ramach scenariusza twór. I nie możemy mieć do nikogo zastrzeżeń, bo tak to właśnie miało wyglądać. Zatem nie podejmę się tego arcytrudnego wyzwania i nie pozwolę sobie ocenić tej pozycji. Powiem tylko, że czuję się szczęśliwy, iż „Sztorm stulecia” spogląda na mnie z osobistej biblioteczki, że wreszcie się z nim zapoznałem i cieszę się, że mam go już za sobą. Dodam jeszcze, choć to chyba oczywiste, że książka ta jest obowiązkową lekturą dla każdego KingoManiaka. A na tą chwilę nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę powstały na jej podstawie miniserial.

POLECAM!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Facebook

Archiwalne wpisy