Knajpa zaczynała świecić pustkami. Nie była to jakaś tania speluna, bynajmniej. Dbałem o to, aby moi klienci, których zwykłem nazywać gośćmi, czuli się w niej swobodnie. Tym bardziej, że sam mieszkałem piętro wyżej. Kiedy więc napatoczył się ktoś – delikatnie mówiąc – nieprzyjemny, dostawał pierwsze, a zarazem ostateczne ostrzeżenie, które skutkowało natychmiastowym wyrzuceniem delikwenta na zewnątrz z dożywotnim zakazem powrotu. Chociaż stosowanie takich zasad skutkowało tym, że moja klientela przerzedzała się, to jednocześnie kształtowała na pewnym poziomie kulturalnym. A to niezwykle mnie satysfakcjonowało.
Dochodziła dwudziesta trzecia, a wewnątrz zajęte były jeszcze dwa stoliki. Na prawo od kontuaru siedziała młoda para i dopijała grzane wina, które podałem im przed piętnastoma minutami. Stolik naprzeciw lady zajmowały natomiast trzy przyjaciółki, regularnie odwiedzające mój przybytek. Śmiały się w głos, wprowadzając ogólną wesołość, a tym samym nieco ośmielając zawstydzonych randkujących. W takim zestawieniu trwaliśmy przez jakieś pół godziny. Po tym czasie jęknęły zawiasy drzwi wejściowych. W progu stanęła kobieta. Nie potrafiłem jej skojarzyć. Raczej nie należała do moich stałych gości. Powiedziałbym nawet, że nigdy wcześniej do mnie nie zawitała.
Nim dotarła pod bar, zdążyłem dostrzec rumieńce na jej bladej twarzy. Zatem temperatura na dworze musiała oscylować w okolicy zera stopni, a był dopiero piętnasty października. Usiadła na wysokim krzesełku przy ladzie, nic nie mówiąc. Z wyrazu jej oczu wyczytałem, że przyszła napić się czegoś mocniejszego.
– Wódki? – zapytałem.
Nie odpowiedziała, ale skinieniem głowy potwierdziła, że propozycja trafia w jej gust. Wyglądała na zagubioną, może wystraszoną. Przez myśl przeszło mi nawet, że chwilę wcześniej zabiła zdradzającego ją męża i potrzebuje teraz skonfrontować swój czyn ze sporą dawką alkoholu. Jak się później okazało, jej historia była znacznie bardziej wstrząsająca.
Nie minęło wiele czasu odkąd do sprzedaży trafił najnowszy numer czasopisma BRAMA (2/2017), a na łamach fanpage-u gruchnęła informacja, że z zespołu odchodzi Mirosław Korkus (zastępca redaktora naczelnego), do tego w swej pożegnalnej mowie użył on słów, w które aż nie chcę się wierzyć: „(…) mam nadzieję, że siódmy ostatni numer magazynu, nie był naprawdę numerem ostatnim.„. Można się tylko domyślać, czym podyktowane są takie słowa, lecz teraz, gdy jestem po lekturze najnowszego numeru czasopisma, pytam: Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, skoro właśnie ukazał się jeden z lepszych numerów ever (i nie chodzi mi o fakt, iż znalazło się w nim także moje opowiadanie). Naprawdę, po odłożeniu przeczytanego czasopisma na półkę uważam, iż jest to naprawdę świetnie wydany, równy numer, brak w nim słabego opowiadania, ani nawet specjalnie odstającego od pozostałych, każdy z autorów trzyma wysoki poziom, a i na kwestie redaktorsko-korektorskie, które nieraz kulały, nie ma co narzekać, bo wszystko jest dopracowane na tip-top. Dlaczego zatem teraz, po wypuszczeniu najlepszego w mojej ocenie numeru, czasopismo Brama miałoby zwinąć interes? Pozostaje mi tylko wierzyć, że to przykry żart i niezrozumiała przeze mnie gra słów.
Przejdźmy jednak do samego numeru. Czytaj więcej
Po powrocie z tegorocznej edycji Krakowskiego Festiwalu Grozy, a dokładnie piątej jego odsłony, zadałem sobie pytanie: Co o KFASONIE można powiedzieć dobrego? I natychmiast doszedłem do wniosku, że nic. Jest to konwent, o którym chcąc powiedzieć coś dobrego, dokonałoby się pewnego rodzaju profanacji. Dlaczego? A no dlatego właśnie, że używając przymiotników w podstawowej formie, celem określenia niesamowitości tego konwentu (dobry, ciekawy, fajny), popełniłoby się grzech śmiertelny, gdyż KFASON jest konwentem tak niezwykłym, indywidualnym i jedynym w swoim rodzaju, że jakichkolwiek pochwał by nie użyć, to i tak nie znajdziemy odpowiednich słów, by podkreślić to, co w nim niezwykłe; by ubrać w słowa jego straszliwe piękno. Jest to jedyny konwent, który od trzeciej edycji (pierwszej, w której uczestniczyłem) wciągnął mnie przedwiecznymi mackami w głębię swej upiornej osobliwości, pozwolił mi się tam rozgościć i poczuć lepiej niż u siebie w domu. A wiem, co mówię. Uczestniczyłem w różnorakich konwentach, ale nigdzie nie poczułem takiej bliskości z prelegentami czy przypadkowymi gośćmi, albo gdzie po przekroczeniu progu gubisz się w organizacyjnym gąszczu. Tu witają cię z rozpostartymi rękoma, prosząc byś się zrelaksował i serwują kwintesencję polskiej i zagranicznej grozy. Krótko mówiąc czujesz się tak dobrze, jakbyś obcował z rodziną i to nie z tą, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach, a właśnie z ludźmi, którzy nadają na tych samych popieprzonych falach, co ty. Nie inaczej było i w tym roku.
Najnowsza BRAMA jest od kilku tygodni dostępna w sprzedaży i nie ukrywam, że na ten numer czasopisma czekałem z niecierpliwością z dwóch powodów. Pierwszy zachowam dla siebie, drugim jest przepiękna okładka autorstwa Mariusza GANDZELA nawiązująca do mojego ulubionego cyklu powieściowego „Mroczna Wieża”.
Co jednak znajdziemy w środku? A całkiem sporo. Oprócz stałych punktów, jak recenzja gry planszowej (tym razem: „Wyścig tytanów” autorstwa Agnieszki PILECKIEJ) oraz cykl „Duszności” kontynuowany przez Marka ZYCHLĘ (opowiadanie „To”), mamy zwięzły, acz ciekawy artykuł Kazimierza KYRCZA Jr „Strachy z czachy”, krótki opis historii powstawania gry karcianej „Kalibium” oraz recenzję serii komiksowej „Valerian” autorstwa Mirosława KORKUSA (jeśli macie już tę BRAMĘ, zwróćcie uwagę na to, w jaki sposób słowa Recenzja Valeriana zostały zapisane w spisie treści na pierwszych stronach – eh te słowniki 🙂 ). Wewnątrz znalazło się także miejsce dla artykułu Grzegorza BRYKA „Straszne wielkiego początki. Debiuty z B-klasy” oraz ośmiu opowiadań. I to na tych ostatnich chciałbym się dziś skupić.
Brama do świata pełnego grozy i fantastyki otwarta została po raz kolejny, ściśle rzecz biorąc po raz piąty – ale cóż to jest za otwarcie. Piękna okładkowa grafika i nowe wymowne logo już w tym miejscu zasługują na oklaski. Bo jakże nie zachwycić się ilustracją autorstwa Dominika BROŃKA, która idealnie wpasowuje się w główne nurty czasopisma, czy też logiem, którego litery B i A mają dwojakie znaczenie – po pierwsze stanowią swoje niemalże bliźniacze odbicie, a po drugie imitują szeroko otwarte wrota. Magia!
Starczy jednak tych zachwytów nad okładką, czas przekroczyć próg nieznanego i zapoznać się z ukrytą dalej treścią, tym bardziej że już pierwszą rewelację serwuje nam redaktor naczelny pisma, Paweł KWIECIEŃ. Z przedmowy dowiadujemy się między innymi o zwiększeniu nakładu czasopisma oraz ambitnym planie regularnego wypuszczania „Bramy” raz na kwartał. Trzymajmy kciuki! Co więcej dostajemy także informację, że redakcja zamierza zwiększyć skalę dostępności czasopisma, a takie wieści cieszą. Czytaj więcej
Mam dziś możliwość podzielenia się z Wami wrażeniami, jakie towarzyszyły mi podczas lektury czwartego numeru czasopisma BRAMA, a wszystko dzięki uprzejmości jego wydawcy, czyli Samorządowej Agencji Promocji i Kultury w Szczecinku (SAPiK) i redaktora naczelnego, Pawła Kwietnia.
Na najnowszy numer składa się przede wszystkim kilkanaście opowiadań zachowanych w klimatach szeroko pojętej grozy i s-f. Znajdziemy tu także artykuły publicystyczne, felietony oraz recenzje filmów i gier planszowych.
Skupmy się zatem na poszczególnych tekstach, a ogólną ocenę zostawmy na koniec. Zaczynamy!
Nie wiem czy to najlepszy początek tego, co chciałbym Wam powiedzieć o drugim numerze tegoż właśnie czasopisma, ale chyba nie macie wyjścia. Zresztą, to już przeszłość. Skupmy się na tym, co istotne.
A zatem… Wpatruję się właśnie w drugi numer „Bramy” – choć wtajemniczeni wiedzą, że to już trzecie pisemko o tym tytule, gdyż nim na dobre zagościło ono w naszych domach, Wydawca wypuścił numer pilotażowy, oznaczony „zerówką” – i zastanawiam się kim jest ten gość na okładce. Dlaczego, zapytacie. A no dlatego właśnie, że okładka pierwszego numeru czasopisma z wyszczerzonym pyskiem Barlowa z „Miasteczka Salem” Stephena Kinga dawała jednoznaczną informację, że numer poświęcony jest wampirom. W tym przypadku wpatruje się w nas dająca do myślenia, mroczna postać – gotowy do bitwy szkielet odziany w solidną zbroję. Po emocjonującej lekturze każdej ze stron dochodzę do wniosku, że postać nie odpowiada żadnemu z tekstów tu zawartych. Szkoda. Byłem przekonany, że zabieg okładki nawiązujący do założonego „Tematu numeru” zostanie pociągnięty. Tak się jednak nie dzieje. Choć zapewne dlatego, że tej przewodniej myśli właśnie tutaj nie mamy. Ale czy to źle?
Ostatnie komentarze