Fanom polskiej literatury grozy nie trzeba przedstawiać panów: Kazimierz Kyrcz Jr. oraz Robert Cichowlas. Mnie te nazwiska również nie były obce, gdy sięgałem po wspólnie napisaną przez nich książkę, choć dotychczas nie miałem przyjemności, by zapoznać się z twórczością któregokolwiek z nich. I nie przypadkiem użyłem zwrotu „przyjemność”, gdyż już teraz mogę zdradzić, że lektura „Koszmaru na miarę” była właśnie takim doświadczeniem. Już sama okładka jest bardzo mocnym akcentem książki, chociaż po przeczytaniu powieści dochodzę do wniosku, że jednak nie do końca zgrywa się ona z fabułą. Znajdujące się tu pozszywane ze sobą fragmenty ciała sugerują poniekąd obcowanie z lekturą w stylu Frankenstein, bądź jej podobną, a ta historia obiera zupełnie inny kierunek. Skoro jednak jesteśmy przy graficznej oprawie, to należy zaznaczyć, że w książce każda część poprzedzona jest ryciną, która ma nas przygotować na to, z czym za chwilę się zetkniemy. Taki zabieg można potraktować i na plus, i minus. Nieodzowną ujmą jest fakt, że w niektórych momentach stanowią one wredny spoiler, a ponadto wpływają na wyobrażenie czytelnika czy to w kwestii bohaterów, czy potworów. A jak wiadomo raz zobaczonego stwora nie sposób już odzobaczyć, a co za tym idzie przedstawiona nam przez grafika postać zostaje w naszej pamięci już do końca historii. Lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby wstawki te znalazły się na przykład pod koniec danej części – jako podsumowanie historii. Z technicznych rzeczy należy nadmienić jeszcze, że zastosowana przez wydawcę czcionka jest przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Strony z dużymi i tłustymi literami przelatują nam jedna za drugą i ani się obejrzymy, a jedną czwartą książki mamy za sobą… po chwili – całą 🙂

Jak do tego wszystkiego ma się fabuła? Nie ukrywam, że bardzo dobrze. Już po kilku stronach dostajemy prawdziwą bombę, której ni w ząb nie można rozgryźć. Nie ukrywam, że gdy przeczytałem o krwawiącej marynarce Armaniego, poczułem się, jakbym wrócił do książki Joe Hilla, w której to główny bohater budzi się po suto zakrapianej imprezie z rogami na głowie. Taka zagrywka autorów zasługuje na oklaski. Brawo! W trakcie dalszej lektury podobnych zabiegów jest jeszcze kilka, lecz nie da się ukryć, że początkowa terapia szokowa bije wszystkie inne na głowę. Tym bardziej, że z biegiem stron dalsze losy bohaterów stają się niejako przewidywalne. Z bohaterami właśnie mam pewien problem, gdyż część z nich nie zapada w pamięci, a wydają się dość istotnymi graczami. Z uwagi jednak na to, że pozostali, którzy tworzą trzon tej powieści, są postaciami z krwi i kości, nie będę się nad tym rozwodził. Jedno co przez całą lekturę mnie nurtowało, to próba znalezienia w tej książce dwóch stylów. Wciąż się zastanawiałem, który z autorów, co napisał. I powiem, że nie sposób jest mi to określić. Może Wam będzie łatwiej, ja niestety poległem na tym zadaniu. Fabuła książki plus style Kazimierza Kyrcza Jr. i Roberta Cichowlasa są tak spójne, że razem tworzą wspaniałą historię – jakby napisał ją jeden autor.

W mojej skromnej opinii ta prawie 400-u stronicowa książka zasługuje na 6/10

A polecić ją mogę przede wszystkim fanom słowiańskiej demonologii i… blogerkom modowym 😉 a także każdemu innemu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Facebook

Archiwalne wpisy