Dolina Płaczu obejmowała swym zasięgiem część miasta i spory kawałek przylegającego doń parku. Choć bardziej pasującą do niej nazwą byłoby coś zachowanego w klimacie „Dolina Niepowodzeń” czy nawet „Sromotna Porażka Lokalnej Milicji”, to trzeba przyznać, że takie miano również tłumaczyło genezę swego powstania, a nawiązywało do tragedii dziesiątek osób, opłakujących swą niepowetowaną stratę.
Do pierwszej zbrodni, a raczej tajemniczego zniknięcia, doszło późną wiosną 1982 roku. Młoda dziewczyna, wysoka i zgrabna blondynka, studentka drugiego roku matematyki zaginęła wieczorową porą, a wszelkie poszlaki i dowody doprowadziły służby mundurowe właśnie w okolicę parku. Lecz od tego miejsca wieść o studentce przepadła. Nie pomogły liczne zeznania świadków, przeczesywanie lasu czy nawet zaangażowanie dodatkowych oddziałów. Kobieta wyparowała jak kamfora. Jednakże, dopóki nie znaleziono ciała, rodzice wierzyli, że odzyskają córkę, całą i zdrową.
Informacja o zaginięciu dziewczyny nie wstrząsnęła jednak opinią publiczną. Do takiego stanu rzeczy doprowadziła dopiero wieść, która obiegła miasto oraz przylegające do niego mniejsze miejscowości dokładnie dwa tygodnie później. W tej samej okolicy, w której urwało się śledztwo w sprawie pierwszej z ofiar, znaleziono porzucony rower. Jak się później okazało, należał on do silnej i zdrowej, młodej kobiety – niespełna dwudziestojednoletniej uczennicy zaocznej szkoły pielęgniarskiej.
Choć pierwszemu z przypadków przypisano wiele wyjaśnień oraz potencjalnych hipotez, gdzie ucieczka dziewczyny do innego miasta, a nawet kraju, była najbardziej prawdopodobna, tak drugie zaginięcie spowodowało, iż sprawy zaczęto łączyć.
Milicja przez długie tygodnie badała teren, nie poprzestając jedynie na parku. Funkcjonariusze MO raz po raz wpadali z nakazem, a często i bez niego, do każdego domu i mieszkania, przewracając majątki ludzi do góry nogami. Nie skutkowało to jednak niczym innym, jak tylko narastającą wśród mieszkańców paniką. A co więcej, działania te nawet na krok nie przybliżyły do rozwikłania sprawy.
W ciągu dwóch kolejnych miesięcy zaginęło pięć innych osób. Każdą z nich można było wpasować w pewien opracowany szablon: młoda kobieta, dwadzieścia-dwadzieścia pięć lat, panna, inteligentna, zdrowa, często poruszająca się samotnie w okolicach tej części miasta, którą przerażeni ludzie zaczęli nazywać „Doliną Płaczu”.
Lecz nie wszystkie ślady świadczyły, aby to właśnie w parku czyhało niebezpieczeństwo. Zgodnie z nowymi dowodami, część z ofiar nigdy do granicy lasu nie dotarła – trop urywał się nawet i pół kilometra przed nią. Dlatego też ogłoszenie w lokalnych mediach, jak i na plakatach, aby pod żadnym pozorem nie zbliżać się do parku, stawało się z każdym kolejnym uprowadzeniem bezpodstawne. Tak właśnie określali to milicjanci i rodziny ofiar – uprowadzenie. To dawało im jeszcze nadzieję. Jednym na złapanie zboczeńca i osadzenie go dożywotnio w więzieniu, drugim na odzyskanie zdrowych, a przede wszystkim żywych córek.
Oprócz lokali mieszkalnych czy tych przeznaczonych pod różnorakie działalności przeszukano także pustostany – stojące od lat nieużytkowane sklepy, ruiny podupadającego pałacu, a także osamotniony budynek szpitala, którego ściany zostały opuszczone przez ostatnich pacjentów jeszcze w latach sześćdziesiątych. Na nic jednak nie trafiono. Nie pomagało nawet rozstawienie stałych patroli w tych miejscach, gdzie doszło do zaginięć.
Taki stan rzeczy nie dość, że nie przynosił oczekiwanego rozwiązania, to w pewnym momencie zaczął nawet kompromitować funkcjonariuszy, a co za tym idzie także i całą instytucję Milicji Obywatelskiej. Co gorsza, kiedy siłom porządkowym wydawało się, że mają już połatane wszystkie dziury, w ciągu dwóch następnych tygodni zaginęły trzy kolejne kobiety – wszystkie zgodne z ustalonym profilem ofiary.
I nagle wszystko ucichło. Uprowadzenia ustały wraz z zaginięciem dziesiątej kobiety – dwudziestopięcioletniej asystentki prezesa dużej firmy przemysłowej.
Sprawa nigdy nie znalazła swego rozwiązania. Prowadzono przeróżne akcje, lecz żadna nie była na tyle skuteczna, aby móc zamknąć ten niechlubny rozdział w karierze lokalnych funkcjonariuszy MO.
***
W rok później do miasta sprowadził się dość niecodzienny gość. Nikt go nie znał, a już na pewno nie łączył jego osoby z tajemniczymi zniknięciami sprzed kilkunastu miesięcy. Tym bardziej, że sprawiał wrażenie człowieka, któremu można zaufać. Chętnie wdawał się w rozmowy z miejscowymi, często sam zaczepiał lokalną społeczność, aby zamienić z kimś słówko albo dwa. Napawał się historiami swych kompanów, którzy niezwykle swobodnie dzielili się z nowym mieszkańcem prywatnymi zainteresowaniami. Mężczyzna uwielbiał prowadzić dłuższe dyskusje zwłaszcza z tymi, których zamiłowanie oscylowało wokół literatury. Nieważne czy polskiej, czy zagranicznej, ważne, że tyczyło się książek.
Nie był stary. Mógł mieć zarówno czterdzieści, jak i pięćdziesiąt lat. Jego wiek trudno było sprecyzować, gdyż człowiek ten nosił się bardzo elegancko, nasuwając skojarzenia z angielskim lordem lub co najmniej osobą hrabiego. Zawsze nienaganny strój i fryzura, kulturalne zachowanie oraz ruchy pełne wytwornej, niemal szlacheckiej gracji powodowały, że nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi, a wrodzony talent do dialogu przysporzył mu wielu znajomych w bardzo krótkim czasie.
On dowiadywał się wiele o napotykanych ludziach, lecz mało kto mógł powiedzieć coś więcej o nim. Wiadomym było natomiast, że sprowadził się z północy kraju oraz że nazywał się Bartel, lecz imienia nikt nie kojarzył, tak samo jak tego, gdzie zamieszkał. Jeszcze jedno, czego wszyscy się dowiedzieli, a co do czego byli zgodni, to, że kupił on opuszczony sklep przy ulicy Ostatniej.
Ostania była swego czasu najpopularniejszym łącznikiem pomiędzy miastem a parkiem. Z uwagi, iż wielu ludzi ograniczyło swe spacery w tamtych okolicach, odradzano nowemu mieszkańcowi lokowanie swej działalności właśnie tam. Pan Bartel był jednak głuchy na te apele, uspokajał wszystkich, mówiąc że to, czym zamierza się zająć, nie będzie zmuszało rzeszy ludzi do odwiedzania jego punktu. Będzie to miejsce tylko dla wybranych, dla prawdziwych koneserów sztuki. Sztuki, jaką jest introligatornia. Bo tym się właśnie zajmował – był introligatorem.
#NA MARGINESIE
Opowiadanie, z fragmentem którego macie Państwo szansę się zapoznać, jest dość wyjątkowe. Już na dzień publikacji na tej stronie ma ono na swym koncie dwie nagrody. Pierwszą było opublikowanie go w zbiorze „DRESZCZE”, który to zbiór stanowił pokłosie „Literackiego Konkursu Tematycznego”, a w którym „Introligator z Doliny Płaczu” został wybrany jednym z najlepszych opowiadań. Drugim jest zdobycie tytułu „Opowiadania roku 2016” w plebiscycie portalu KOSTNICA.
Zainteresowanym poznaniem dalszej części opowiadania pragnę powiedzieć, że zbiór „Dreszcze” dostępny jest w sprzedaży tylko w formie e-booka, a zamówień można dokonywać na profilu facebookowym Literackiego Konkursu Tematycznego:
https://www.facebook.com/LiterackiKonkursTematyczny/
Dodaj komentarz