Ileż prawdy jest w słowach: Wszystko, co dobre, szybko się kończy. I jakże doskonale oddają one atmosferę, którą odczuliśmy na tegorocznym Kfasonie, czyli Krakowskim Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju, który odbył się już po raz trzeci.
Nasz wyjazd do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania. Kręcące się wszem i wobec wirusy czy zalążki przeziębienia, dawały się nam we znaki aż do piątkowej nocy. Lecz sobota rano przywitała nas jakże drożnymi nosami i brakiem stanów podgorączkowych. Nie było zatem na co czekać, tylko korzystać z zakupionych dzień wcześniej biletów i pędzić czym prędzej na dworzec. Swoją drogą, do pociągu wskoczyliśmy wraz z gwizdkiem konduktora, a nim na dobre rozsiedliśmy się w swych kajutach, pociąg ruszył z kopyta. Dwie godziny później byliśmy już w Krakowie.
Po kilkudziesięciu minutach bardzo przyjemnego spaceru dotarliśmy pod drzwi Arteteki, w której właśnie zaczynało się wydarzenie.
Już przy wejściu wpadliśmy na niezwykłego człowieka, Sebastiana Sokołowskiego, założyciela „Okiem na Horror”, z którym dotychczas znaliśmy się jedynie wirtualnie. Zamieniliśmy kilka słów i przeszliśmy na I piętro, na panel otwierający imprezę. Jak się okazało, swoją prelekcję zatytułowaną „Historia o Kowalach, czyli jak nie umrzeć ze strachu, czytając poezję” rozpoczął już Piotr Kulpa, autor między innymi cyklu „Pan na Wisiołach”. Spędziliśmy tu niemal godzinę, po czym udaliśmy się na trzecie piętro, gdzie swój panel „Zaburzenia osobowości – fakty i mity” miała poprowadzić Sylwia Błach. Nim dotarliśmy na docelową platformę, spotkaliśmy kolejnego fantastycznego człowieka, Tomasza Siwca, znanego głównie pod pseudonimem MordumX, założyciela Zin – Horror Masakra i prekursora wielu horrorowych inicjatyw. Przywitaliśmy się, poruszając branżowe i prywatne tematy, a po chwili nasze drogi się rozeszły – lecz nie na długo :).
Po interesującym i pełnym ciekawostek wykładzie Sylwii Błach miał rozpocząć się występ Norberta Góry, który niestety z powodów zdrowotnych musiał odwołać swój przyjazd. Nie marnowaliśmy więc czasu i postanowiliśmy go jak najowocniej wykorzystać. I tu pierwsza niespodzianka. W nasze spragnione łapska wpadł nie kto inny, jak sam Stefan Darda, autor między innymi cyklu „Czarny Wygon”, z którym miła pogawędka zakończyła się wspaniałym wpisem do książki „Dom na Wyrębach” i wspólnym zdjęciem.
Z uwagi na to, że pora obiadowa była już dawno za nami, postanowiliśmy skorzystać z oferty Artetekowej restauracji. Jakże się zdziwiliśmy, kiedy przy jednym z większych stolików zobaczyliśmy Sebastiana i Tomka w towarzystwie dwóch pięknych dam: Katarzyny Misiołek, znanej jako Olga Haber, autorki powieści takich jak „Oni” i „Wyklęci” oraz Joanny Widomskiej, założycielki portalu „Czekam na Apokalipsę Zombie”. Nie mogliśmy się oprzeć ich zaproszeniu i po chwili otwarliśmy swój własny panel dyskusyjny 🙂 pełen poważnych tematów, a także wybuchów śmiechu.
Wybiła 15:00. Godzina dość istotna, gdyż wtedy właśnie rozpoczynał się panel dyskusyjny ze Stefanem Dardą i Andrzejem Pilipiukiem, sprawnie poprowadzony przez Magdalenę Paluch. Panowie odpowiadali na pytania w zakresie tematu „Literacki horror z dala od wielkiego miasta”. Dzięki temu poznaliśmy to, co każdego z nich napawa lękiem.
Godzina minęła bardzo szybko, a miejsca mężczyzn zajęło sześć niesamowitych kobiet: Izabela Szolc, Sylwia Błach, Carla Mori, Aleksandra Zielińska, Paulina Król i prowadząca Joanna Widomska. Rozpoczął się panel dyskusyjny pod tytułem „Groza jest kobietą” – musimy przyznać, że coś w tym jest :).
Ten występ równie szybko jak poprzednie przeszedł do historii, a my udaliśmy się na kolejną przerwę, ponowne schodząc w podziemia Arteteki. I kolejna niespodzianka! Dla naszej dwójki ponownie znalazło się miejsce wśród tak wspaniałych osobistości, jak: Carla Mori, Paulina Król, Izabela Szolc, Katarzyna Misiołek, Julia Bernard, Stefan Darda, Sebastian Sokołowski, Bogdan Ruszkowski i Mariusz Wojteczek. Udało nam się nawet wznieść toast – który (niestety) okazał się także naszym ostatnim gwizdkiem, aby ruszać do domu. Mieliśmy już kupione bilety powrotne, co zmusiło nas do opuszczenia towarzystwa, a tym samym pożegnania się z jednym z najwspanialszych przeżyć w naszym literackim życiu.
Dla nas impreza już się skończyła, choć w zanadrzu było jeszcze kilka paneli, w których nie było nam dane uczestniczyć. Jedno jest jednak pewne: To nie był nasz ostatni raz na Kfasonie. Tak wspaniały i rodzinny klimat, jakiego tu doświadczyliśmy, wymaga pielęgnowania i zwielokrotniania. Także, do zobaczenia na KFASON v.4!
A na dokładkę zdobyte autografy i dedykacje: